Izolacja - czy to działa ? Mija kolejny tydzień izolacji milionów ludzi na świecie. Przygnębia mnie, że wygląda na to, iż w obronie i walce z tym niewidzialnym najeźdźcą izolacja to jedyna broń jaką dysponujemy.
Zadaję sobie jednak pytanie, czy ta broń działa. Izolacja jak największej liczby ludzi ogranicza rozprzestrzenianie się choroby. To oczywiste. Im bardziej ograniczamy nasze kontakty, tym liczba zarażeń korona wirusem jest mniejsza. Mi jednak chodzi o coś innego ? czy izolacja jest w stanie pokonać wirusa, to znaczy spowodować, że zniknie. Na to pytanie odpowiedź jest również oczywista. Izolacja w stylu chińskim zabija wirusa. No bo jeśli zamknie się każdą fabrykę i sklep, a ludzi pozamyka w domach i zaspawa im drzwi wyjściowe, ta każdy wirus w skończonym i to niedługim czasie nieuchronnie skazany jest na śmierć, czasami zabierając ze sobą swojego nosiciela. Mówiąc krótko chińska izolacja ma stuprocentową skuteczność w walce z wirusem.
A jak to jest z naszą polską, czy też europejska, a może lepiej powiedzieć, cywilizowaną formą izolacji. Czy ona jest skuteczna w walce z wirusem? Odpowiedź jest również oczywista. Nie jest. Nasza cywilizowana metoda izolacji jest absolutnie skuteczna w ograniczaniu szybkości rozprzestrzeniania się epidemii, ale w ogóle nie jest skuteczna w walce z nią, to znaczy nie prowadzi do eliminacji wirusa. Wystarczy spojrzeć na statystyki zachorować i zgonów w poszczególnych ?cywilizowanych krajach? w powiązaniu z terminem wdrożenia izolacji. W Polsce od trzech tygodni jesteśmy izolowani, a jednocześnie krzywe zarażeń nie spadają ? przeciwnie rosną. Gdyby izolacja eliminowała wirusa ? krzywe te musiałyby opadać. Owszem , gdyby nie izolacja liczby zakażeń i zgonów były większe ? nie kwestionuję tego. Uważam, że nasza polska metoda izolacji ogranicza rozprzestrzenianie się wirusa, ale w żaden sposób go nie eliminuje.
Dlaczego tak się dzieje. Przyczyny są proste. Główna przyczyna polega na tym że spora część naszego kraju funkcjonuje normalne. W większości działają fabryki, zakłady pracy, przemysł, budownictwo, bo tylko nieznaczna część z nich może pozwolić sobie na prace zdalną. Działa także spora część usług ? na przykład banki, warsztaty samochodowe, ubezpieczalnie, czy sklepy itd. Mimo, że we wszystkich tych miejscach są stosowane różnego rodzaju ograniczenia, które utrudniają ekspansję wirusowi, to nie oszukujmy się ? wirus ma tamwciąż spore możliwości do rozprzestrzeniania się.
Drugi powód to sama natura człowieka ? nie tylko Polaka, ale i Europejczyka, czy Amerykanina. Jak powiedział kiedyś Stefan Kisielewski ? najgorsze nie jest to, że jesteśmy w czarnej d**pie, najgorsze jest to, że się w niej urządzamy. Ludzie bardzo szybko przyzwyczajają się do nowej, trudnej rzeczywistości i znajdują swoje metody do radzenia sobie z nią. Kolejne zakazy powodują chwilową dyscyplinę, ale już po kilku dniach są przez ludzi obchodzone. Owszem większość ludzi stosuje się do obostrzeń, ale jak mawiał włoski ekonomista i socjolog Markiz Vilfredo Pareto ? dwadzieścia procent działań daje osiemdziesiąt procent efektów.
Czy ja zatem namawiam do jeszcze większej izolacji. Absolutnie nie. Wprost przeciwnie. Uważam, że cywilizowana metoda izolacji nie pokona wirusa, a kolejne obostrzenia nie mają sensu. Nie tylko nie pokonamy wirusa tą bronią, ale jako efekt uboczny ? doprowadzimy do katastrofy najpierw gospodarczej, a za chwilę społecznej ? spowodowanej brakiem środków do życia przez wielu ludzi. Rządy państw poważnie zaatakowanych koronawirusem z naiwnością wyczekują, aż wprowadzone przez nich obostrzenia i izolacje zabiją wirusa. Otóż chcę donieść, że nie zabiją. Ograniczą siłę z jaką ten wirus się rozprzestrzenia, a zabiją gospodarkę, a w konsekwencji ludzi. To trochę tak, jakby leczyć się lekarstwem, które zmniejsza kaszel i katar, ale go nie eliminuje, ale jako efekt uboczny zabija pacjenta. Jakiś sens to ma, bo przecież pacjent umiera z mniejszym kaszlem.
Moim zdaniem jedyne podejście dla ludzkości to natychmiastowe odstąpienie od ?cywilizowanych? metod izolacji i zastąpienie ich chińskim modelem izolacji, ale tylko w stosunku do ludzi poważnie zagrożonych koronawirusem, czyli starszych i schorowanych.
Ja nie mam pewności czy to zmienione podejście zabije wirusa. Wiem jednak, że uratuje gospodarkę. A z koronawirusem, może po prostu świat powinien nauczyć się żyć.
RB, 2020-04-10
Prawdziwy horror Zaraza jest często osnową oglądanych przez nas horrorów. W scenariuszach zwykle przenosi się od ugryzienia lub innego kontaktu z nosicielem, którym jest zombi, tajemniczy zwierz, lub zwykły, nie objawiający symptomów choroby człowiek. Najczęściej trzy czwarte filmu poświęcone jest poszukiwaniu szczepionki, którą zwykle główny bohater odkrywa przypadkiem, wybawiając świat od katastrofy.
A jaki jest scenariusz tej naszej, rzeczywistej zarazy, której jesteśmy w tych dniach świadkami, a mówiąc ściślej uczestnikami? Media i rządy naszych państw, napisały w scenariuszu naszej zarazy, że aby się zarazić wystarczy jedna cząstka wirusa, a zarażenie jest równoznaczne z wyrokiem śmierci, dlatego nie wolno Ci opuszczać domu, bo przecież chcesz żyć.
Ja wiem. Po tym poprzednim zdaniu, większość z Was odsądzi mnie od czci i wiary i stwierdzi, że postradałem zmysły, krytykując zakaz opuszczania domów.
Mimo to nie poddaję się i piszę dalej.
Koronawirus nie jest identycznie niegroźnym wirusem jak grypa. Zabija, a może lepszym słowem będzie przyspiesza śmierć, znacznie bardziej niż zwykła grypa. Uwierzyliśmy jednak, że jest zabójczy dla wszystkich - a to nie jest prawda. W telewizji można zobaczyć przypadki tragicznych zgonów młodych i zdrowych ludzi. Czy to jednak oznacza, że koronawirus zabija młode i zdrowe osoby? Są przypadki, że tak. Ale jeśli lekarz, mówi w telewizji, że koronawirus zabija także młodych ludzi i nie dodaje, że nie dotyczy to nawet promila przypadków, to jest to skrajnie nieodpowiedzialne wprowadzanie w błąd, a nawet manipulacja. Śmierć, młodej, zdrowej, 21-letniej dziewczyny, zarażonej koronawirusem jest wielką tragedią, ale jeśli się o niej mówi, to obowiązkiem mówiącego jest podanie kontekstu, skali, liczb - inaczej zamiast opisywania świata, podawania informacji, tłumaczenia co się dzieje, wzbudza nieracjonalny, niepotrzebny, niepomagający strach.
Włosi zrobili statystykę zgonów osób, które zmarły, będąc w czasie śmierci zarażonymi koronawirusem. Wynika z niej, że średnia wieku tych osób to 79 lat. Tylko jeden procent tych osób miała poniżej 50 lat, a z tego jednego procenta większość miała inne, ciężkie choroby, które mogły być przyczyną ich śmierci. Wynika z tego, że koronawirus, nie zabija młodych i zdrowych osób. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma przypadków śmierci młodych i zdrowych osób spowodowanych koronawirusem - są. Ale ważne jest, że ich liczba jest niewielka. Nie jest większa od liczby osób, które umierają na skutek wypadków samochodowych, czy na skutek grypy. A przecież nie zostajemy w domu, ponieważ grozi nam wypadek, albo grypa.
Ja nie krytykuję nakazów pozostania w domu, ani nie namawiam do ich ignorowania. Zakazy te, na obecnym etapie epidemii są konieczne dla maksymalnego powstrzymania epidemii. Cokolwiek można zrobić, aby powstrzymać epidemię - trzeba zrobić. Uważam jednak, że trzeba stawiać sprawy zupełnie inaczej.
Parę dni temu, poruszałem się w Warszawie metrem i autobusem. Była mniej więcej dziesiąta przed południem. W metrze mniej więcej co piąte miejsce zajęte, w autobusie - co trzecie. Zastanawiające natomiast, że zdecydowana większość ludzi, miała powyżej sześćdziesiątki. Tak, nakazy pozostania w domu działają, ale na podstawie obserwacji pasażerów warszawskiej komunikacji miejskiej trzeba dodać, że działają bardziej na ludzi młodszych, niż starszych. I tu właśnie leży problem. Koronawirus jest ogromnym zagrożeniem dla osób starszych i chorych i jednocześnie nie jest, albo jest bardzo niewielkim zagrożeniem dla osób młodych i zdrowych. Dlatego my, ludzie młodzi i zdrowi (ja akurat łapię się do tej grupy tylko częściowo), powinniśmy pozostawać w domu, ale tylko wtedy, kiedy nie mamy bliskich, którzy są starsi i schorowani. I nie chodzi tu tylko o to, żeby im pomóc w sprawunkach. Chodzi o to, aby w trosce o ich bezpieczeństwo, odizolować ich od świata, przez najbliższe tygodnie i zapewnić, że nie będą w ogóle wychodzić z domu. Mówiąc krótko zamiast hasła "zostań w domu" wolałbym słyszeć hasło "zostań w domu, ale jeśli masz starszych lub chorych bliskich, to nie zostawaj w domu i nie bój się wirusa, bo on dla Ciebie nie jest groźny, tylko zapewnij, że Twoi bliscy pozostaną w domu, bo Ty im w tym pomożesz".
Jest jeszcze jedna, ważna kwestia. Chińczycy pokonali koronawirusa za pomocą izolacji i zamknięcia ludzi w ich domach, wyłączali nie tylko knajpy, kina, parki, szkoły ale i fabryki. Kraje europejskie idą podobną drogą. Jest jednak jeden kraj - Szwecja - który podszedł do sprawy inaczej. Nie zamykają tam fabryk, ani nawet szkół czy knajp. Zabraniają zgromadzeń powyżej 500 osób, a izolują tylko ludzi starszych i schorowanych, ale za to dokładniej niż my. Ja nie wiem, czy na tym etapie epidemii to jest dobry pomysł i nie namawiam pozostałej części Europy, aby przyjąć podejście szwedzkie, na tym etapie epidemii. Wiem jednak jedno, jeśli epidemia nie ustąpi w ciągu najbliższych tygodni, świat nie będzie miał wyjścia, będzie musiał przyjąć ten szwedzki model, w przeciwnym wypadku bowiem, poumieramy, ale nie z powodu koronawirusa, tylko z powodu znacznie groźniejszego potwora - braku środków do życia.
RB, 2020-03-28
Dlaczego Duda przegra z koronawirusem? Czas zarazy zawsze daje punkty poparcia rządzącym. Ludzie szukają wtedy zewsząd wsparcia i ratunku i wzrost zaufania do nich jest czymś naturalnym. Doradcy Dudy odnotowali, że po spadkach z początku roku, po wybuchu epidemii, słupki poparcia prezydenta przekraczają 50% i nie można przepuścić szansy, jaką dał koronawirus na zwycięstwo w pierwszej turze. Dlatego, mimo iż cały świat zamyka, odwołuje, zakazuje wszystkiego co można zamknąć, odwołać i zakazać, to w Polsce nie zostanie wprowadzony stan klęski żywiołowej, bo z automatu wiązałoby się to z odwołaniem wyborów.
Doradcy Dudy myślą zapewne jakoś tak: jeśli epidemia uderzy w Polskę ze znacznie większą siłą niż dziś, to nie będziemy mieli wyjścia, wprowadzimy stan klęski, wybory zostaną z automatu przesunięte i nikt nie będzie pamiętał, że broniliśmy bezsensownie terminu 10 maja. A jeśli wirus nie zaatakuje zbyt mocno ? idziemy z wyborami w zaparte.
Czy ta strategia może być skuteczna? Moim zdaniem ? nie. Przeciwnie, ta strategia gwarantuje Dudzie, że jego kończąca się kadencja, będzie jego ostatnią.
Istnieją trzy scenariusze wyborcze: pierwszy to stan klęski żywiołowej ogłoszony przed 10 maja i wybory przesunięte na 90 dni po jego zakończeniu, drugi ? wybory odbywają się 10 maja w trakcie epidemii i trzeci ? korona wirus odpuszcza przed 10 maja.
W scenariuszu pierwszym ludzie będą głosować w sytuacji, kiedy od końca epidemii upłynie już trochę czasu. Duda będzie wprawdzie przez sporą część społeczeństwa postrzegany jako przywódca, który przeprowadził nas przez kataklizm i poparcie dla niego będzie zapewne większe niż przed wybuchem epidemii. Myślę, jednak, że włączy się inny mechanizm. Ten sam, który miał miejsce w przypadku premiera Wielkiej Brytanii po drugiej wojnie światowej. Winston Churchil, wielki i niekwestionowany przywódca, który uchronił wyspy przed inwazją nazistów, miał ogromne poparcie swojego narodu, a mimo to przegrał pierwsze wybory po wojnie. Nie dlatego, że ludzie przestali go wielbić, ale dlatego, że chcieli zapomnieć o wojnie i po prostu potrzebowali zmiany.
W scenariuszu drugim, głosowanie odbędzie się w warunkach panującej epidemii. W tym scenariuszu prezydent ma bezdyskusyjnie największe poparcie i to takie, które zapewnia mu wybór w pierwszej turze. Aby jednak wygrać, Ci którzy go popierają muszą oddać na niego głos. Oczywistym jest, że w sytuacji epidemii ludzie raczej zostaną w domach, frekwencja wyborcza będzie bardzo niska, a zasadnicze pytanie brzmi: kto ?bardziej? zostanie w domu: ci, którzy popierają Dudę, czy Ci którzy są mu przeciwni. Moim zdaniem, mimo, że tych popierających będzie więcej, to odsetek wśród nich, który pozostanie w domu będzie większych niż wśród tych, którzy go nie popierają. Wynika to z tego, że wyborcy Dudy boją się zarażenia wirusem bardziej niż jego przeciwnicy.
W scenariuszu trzecim, wybory odbywają się świeżo po ustąpieniu koronawirusa. Prezydent dysponuje jeszcze wyższym poparciem niż w scenariuszu pierwszym, ale ludzie jeszcze mocniej niż w scenariuszu pierwszym pragną zapomnieć o epidemii i chcą zmian. W tym scenariuszu, mimo wysokiego poparcia Duda przegrywa.
Co zatem powinien zrobić prezydent Duda, aby uratować swoją drugą kadencję, skoro w każdym z trzech możliwych scenariuszy przegrywa. Moim zdaniem, powinien wygłosić takie mniej więcej oświadczenie. ?Rodacy. W świetle tej strasznej epidemii, która zaatakowała nasz świat i nasz kraj wprowadzam stan wyjątkowy. Wybory prezydenckie zostają odwołane, a cała swoją energię będę od tej chwili wkładał w walkę z wirusem?. Takie podejście prezydenta nie zapewniłoby mu oczywiście zwycięstwa ? niezależnie od terminu wyborów, ani nie spowodowałoby, że ja oddałbym na niego swój głos. Pomyślałbym jednak, że zachował się jak prawdziwy prezydent.
RB, 2020-03-23
Co mówią liczby W czasie zarazy najtrudniejsze do zniesienia nie są doniesienia o stale zwiększającej się liczbie zarażeń, ani nawet obrazki ze sznurem włoskich ciężarówek odwożących zwłoki. Najtrudniejsze do zniesienia jest to, że nie wiadomo, kiedy to się skończy.
Człowiek jest oczywiście istotą, która niebywale praktycznie i skutecznie potrafi przyzwyczaić się i przystosować do konsekwencji każdej, nawet długotrwałej tragedii, ale i tak trudno zasypiać z myślą, że i jutro, i za miesiąc nic się nie zmieni.
Wielu mądrych lekarzy i naukowców snuje scenariusze możliwego rozwoju sytuacji. Opinii, symulacji, przewidywań jest mnóstwo, ale bardzo się od siebie różnią i nie widać, aby wyłaniał się z nich jakiś zdecydowanie prawdopodobny scenariusz.
No to i ja dołożę swoje trzy grosze i napiszę co wyczytuję z danych opisujących dotychczasowy przebieg choroby. Od razu jednak zaznaczę, że podobnie jak ci wszyscy naukowcy, tak naprawdę nic nie wiem na temat przyszłości, i nie twierdzę, że potrafię czytać liczby lepiej niż robią to inni.
Wszystko, co napiszę dalej, opiera się na danych z 20 marca 2018. Dane te pobieram z Europejskiego Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób (www.ecdc.europa.eu).
Od początku epidemii wirus pojawił się w 165 krajach świata, przy czym całkowita liczba zarażeń przekroczyła 20 tysięcy w Chinach i we Włoszech, 10 tysięcy dodatkowo w pięciu krajach: Iran, Hiszpania, USA, Niemcy i Francja. W dalszych 10 krajach jest większa od 1.000: Korea Południowa, Szwajcaria, Wielka Brytania, Holandia, Austria, Belgia Norwegia, Szwecja, Japonia i Dania. W 47 krajach liczba zarażonych jest pomiędzy 100 a 1000 przypadków, a 101 krajach poniżej 100.
Do analizy wziąłem kraje z największą liczbą zarażeń liczonych od początku epidemii. Za pierwszy dzień epidemii w każdym kraju przyjąłem ten dzień, w którym liczba zarażeń przekroczyła 100. Zgodnie z tą definicją epidemia trwa w Chinach - 62 dni. W Korei - 28, we Włoszech - 26, w Iranie 23, w Niemczech - 20, we Francji - 20, w Hiszpanii - 18, w USA - 17, w Szwajcarii - 17, w Wielkiej Brytanii - 15, a w Polsce - 7 dni.
Ponieważ najdłużej epidemia trwała w Chinach, a dziś zdaje się, że ma się tam ku końcowi, to spróbowałem zobaczyć jak ma się charakterystyka chińskiego przebiegu epidemii do innych krajów.
Kiedy statystyki chińskie oczyści się z jednego składnika zaburzającego (Chińczycy w trakcie epidemii na kilkanaście dni obniżyli kryteria uznawania osoby za zarażoną, przez co w tym czasie skoczyła im znacznie liczba zarażonych, ale po kilkunastu dniach wrócili do pierwotnych kryteriów), to okaże się, ze wykres przyrostu zakażeń w Chinach jest bardzo jednoznaczny. Prze pierwsze 18 dni epidemii, dzienne przyrosty zakażeń rosły liniowo od zera do prawie czterech tysięcy osób, aby potem, również liniowo spadać do prawie zera przez kolejne 25 dni. W osiemnastym dniu epidemii mieliśmy zatem szczyt dynamiki epidemii w Chinach, a przyspieszanie do szczytu było szybsze niż zwalnianie po zejściu ze szczytu. Jednocześnie śmiertelność - raportowana jako procent zgonów osób z koronawirusem w stosunku do liczby zarażonych w kolejnych dniach (zgony i zarażenia liczone zawsze od początku epidemii do dnia pomiaru) - od czwartego dnia epidemii malała z 3.5% do 2.5% w osiemnastym dniu, aby potem systematycznie rosnąć do ponad 4% w sześćdziesiątym dniu.
We Włoszech mamy 25 dni epidemii za sobą. Przez połowę tego czasu mieliśmy do czynienia z geometrycznym, a więc bardziej dynamicznym niż w Chinach wzrostem przypadków zarażeń. W drugiej połowie wzrosty wróciły do liniowych i stabilnych. Śmiertelność we Włoszech notuje stały i liniowy wzrost od 2% w siódmym dniu do prawie 9% w 25 dniu epidemii. Póki co, statystyki włoskie nie dają żadnych oznak, aby sytuacja ta miała się zmienić. Moim zdaniem ratunkiem na powstrzymanie wzrostów we Włoszech może być pogoda. Zakładam, że zarażalność koronawirusem spada wraz ze wzrostem temperatury jak dla grypy. Przykładowo w Polsce tygodniowa zarażalność na grypę spada dziesięciokrotnie pomiędzy zimą a latem (w lutym około 200 tysięcy ludzi, w sierpniu około 20 tysięcy).
Warto zwrócić uwagę na fakt, że we Włoszech w dniu wczorajszym zmarło prawie pięćset osób z koronawirusem (dokładnie 473 osoby). Zakładając, że w tym 60 milionowym kraju dziennie umiera średnio 2.000 osób (w 37 milionowej Polsce umiera około tysiąca osób dziennie, więc we Włoszech będzie to jakieś dwa razy więcej), to oznacza to, Włochy doszły do sytuacji, w której prawie jedna czwarta zmarłych tego dnia miała w sobie koronowirusa. Mnie nurtuje jedno pytanie. Czy ogólny wskaźnik śmiertelności w Włoszech wzrósł od początku roku, a jeśli tak to o ile? Jeśli dzienna liczba zgonów we Włoszech wzrosła od stycznia o 500 osób, to oznacza to, że zabił je korona wirus, a jeśli nie zmieniła się, to znaczy, że przyczyny były inne. Czemu Włochy nie publikują takich danych? Czemu nikt nie stawia tego pytania Włochom?
W trzecim co liczby zarażeń kraju świata - Iranie, przyrosty zarażeń i zgonów zaczynają spadać. Epidemia trwa od 23 dni a szczyt dynamiki osiągnęła w 18 dniu - jak w Chinach. Wygląda na to, że Iran ma szczyt za sobą, a epidemia zaczyna ustępować. W Iranie są ciekawe statystyki śmiertelności. Spadały od 10% do 3% przez pierwsze 11 dni aby potem rosnąć przez kolejne 12 dni do 7%.
Statystyka zachorowań i śmiertelności w Hiszpanii jest bardzo podobna do włoskiej. Epidemia zaczęła się w Hiszpanii 8 dni później w stosunku do Włoch i póki co wydaje się, że będzie się rozwijać włoską drogą.
W Stanach Zjednoczonych mamy 17 dni epidemii, ale bardzo dynamiczy, geometryczny wzrost zachorowań. Wydaje się, że tam epidemia się dopiero rozkręca i w krótkiej perspektywie USA mogą stać się liderem zachorowań. Ciekawe, że wraz z geometrycznym wzrostem zachorowań spada śmiertelność - od 7% na początku do 1% obecnie.
W Niemczech mamy 20 dni epidemii. Dotąd krzywa wzrostów nie wykazywała dużej dynamiki a w ostatnich dniach nawet ustabilizowała się. Niemcy mają jeden z najniższych wskaźników śmiertelności - poniżej czwartej części procenta. Jednak dziś, 20 dnia epidemii stało się coś dziwnego - zanotowano w jeden dzień ogromy wzrost zarażeń - 5940 przypadków. Do dnia poprzedzającego było ich w sumie około 8 tysięcy. Jednocześnie zgłoszono 30 przypadków zgonów, a dotąd ich liczba wynosiła w sumie 13. W najbliższych dniach zobaczymy co to oznacza.
Statystyka zachorowań i śmiertelności we Francji jest bardzo podobna do włoskiej. Epidemia zaczęła się w Hiszpanii 6 dni później w stosunku do Włoch i póki co wydaje się, że będzie się rozwijać włoską drogą.
Statystyka zachorowań i śmiertelności w Korei jest bardzo podobna do chińskiej. Korea jest w 28 dniu epidemii, a szczyt dynamiki jej wzrostów przypadał szybciej niż w Chinach - w 12 dniu. Jednocześnie śmiertelność utrzymywała się w między 1% a 1.5%.
Podsumowując wygląda na to, że Azja powoli otrząsa się z koronawirusa, a Europa i Stany Zjednoczone mają szczyty przed sobą. Moim zdaniem w ciągu tygodnia, dwóch kolejne kraje zaczną przechodzić przez szczyty, a dynamiczny odwrót epidemii nastąpi w ciągu 3 - 4 tygodni, wraz ze zwiększającą się temperaturą. To chyba jednak bardziej zaklinanie rzeczywistości, niż wyczytywanie z liczb.
RB, 2020-03-20
Koronawirus okiem matematyka Nie jestem lekarzem, więc nie mogę i nie chcę wypowiadać się o wirusie z medycznego punktu widzenia. Wiem jednak co nieco na temat liczb i statystyk, więc spróbuję spojrzeć na temat z perspektywy matematyka.
Czy jest się czego bać? To oczywiste, że tak. A co jest źródłem naszego strachu. Ten strach nie wynika z niewiedzy ? jak w przypadku, kiedy przed naszym domem, wieczorową porą pojawi się tajemnicza postać w kapturze i nie wiemy jakie może mieć intencje. Ten strach nie wynika także z wiedzy ? jak w przypadku, kiedy w naszym pokoju, na wakacjach znajdziemy grzechotnika, wiedząc, jak trujący jest jego jad. Źródłem tego strachu jest wszechobecny strach wokół nas. Media trąbią, aby nie ruszać się z domu, rząd codziennie rozgłasza, że najgorsze przed nami, a nasi bliscy znajomi na naszą niezapowiedzianą wizytę zareagowaliby panicznym ?NIE? przez zamknięte drzwi. Żeby było jasne ? moją intencją nie jest krytykowanie postawy ani mediów, ani rządu, ani znajomych. Przeciwnie ? ja w pełni rozumiem te postawy, a moją intencją jest jedynie próba znalezienia racjonalności naszych postaw w liczbach.
Światowa organizacja zdrowia (WHO) ogłosiła tydzień temu, że mamy do czynienia z pandemią. W Wikipedii czytam, że pandemia to epidemia, czyli stan zachorowań w liczbie większej niż oczekiwana, dotyczący szczególnie dużego rozmiaru, na dużym obszarze obejmującym kraje, a nawet kontynenty. Trochę ta definicja nieprecyzyjna. Dla mnie, laika w tej dziedzinie, używającego tak zwanego zdrowego chłopskiego rozumu, aby chorobę zakaźną nazwać pandemią, powinny być spełnione dwa warunki: pierwszy to zagrożenie dużej liczby ludzi na świecie, a drugie to śmiertelne zagrożenie, przez co rozumiem, że choroba zabija znaczny odsetek osób zarażonych. Słynna Hiszpanka z początku XX wieku zabiła 50 milionów ludzi i dlatego z całą pewnością można nazywać ją pandemią. Ale już dobrze znanej nam grypy, pandemią nazwać się nie da. Grypa bez wątpienia spełnia pierwszy warunek pandemii ? ?zagrożenie znacznej liczby ludzi?, ale drugiego warunku - ?śmiertelne zagrożenie? już nie spełnia. W Polsce na przykład (według PZH) od 15 marca 2019 do 15 marca 2020 grypą zaraziło się (lub było podejrzanych o zarażenie) prawie 5 milionów ludzi, a zgonów z powodu grypy zanotowano 90.
A jak to wygląda w przypadku koronawirusa. Nie ma wątpliwości, że spełnia pierwszy z warunków. Z warunkiem drugim jest jednak pewien problem. Nie znamy jego prawdziwej śmiertelności, to znaczy nie wiemy ile osób umarło ?na korowirusa?. Wprawdzie codziennie dowiadujemy się o rosnącej liczbie zgonów ?na koronowirusa?, ale warto zadać sobie pytanie, czy podawane liczby rzeczywiście określają ile osób umarło na te chorobę. A może one mówią o liczbie osób zmarłych, które w momencie śmierci miały koronawirusa, niezależnie od prawdziwej przyczyny ich śmierci?
Ja się zastanawiam, czy jeśli do szpitala zgłasza się pacjent, który jest w zaawansowanym stanie nowotworowym i który zaraził się koronawirusem, a po tygodniu w szpitalu zmarł, ewidentnie z powodu nowotworu, a nie koronowirusa, to czy ten przypadek będzie zaraportowany w światowej statystyce jako śmierć z powodu koronowirusa, czy też zostanie pominięty w tych statystykach? Jeśli zostanie zaraportowany jako zgon z powodu koronawirusa ? to czy nie jest to przypadkiem wprowadzanie opinii publicznej w błąd i zawyżanie śmiertelności tej choroby.
Popatrzmy na to w ten sposób. Na te 5 milionów Polaków, którzy zarazili się grypą w ciągu ostatniego roku zapewne kilkadziesiąt tysięcy umarło i w momencie śmierci było zarażonych grypą. Jednak z jakichś powodów, tych zgonów nie zakwalifikowano jako zgony z powodu grypy. I wydaje się to słuszne, bo prawdopodobnie w przypadku grypy lekarze podają przyczynę zgonów zgodną z rzeczywistością. Czy w przypadku koronowirusa jest tak samo? Myślę, że nie. Wydaje mi się, a raczej jestem pewny, że liczby zgonów to nie liczby ofiar koronowirusa tylko liczby osób, które zmarły mając zdiagnozowanego koronawirusa w sobie w momencie śmierci.
Od początku epidemii (stan na dzień 18 marca) Niemcy zaraportowały, że koronawirusem zaraziło się u nich 7.156 osób, a zmarło z jego powodu 13 osób. W tym samym czasie Włosi podali, że u nich liczby te wynoszą odpowiednio: 31.506 i 2.505. Oznacza to, że na 1.000 zarażonych osób wirus zabija w Niemczech 2, a we Włoszech 80 osób.Jak wytłumaczyć tę ogromną różnicę?
Różnica ta mogłaby wynikać z tego, że Włochy zostały zaatakowane inną, bardziej zabójczą odmianą tego wirusa. Nie wydaje mi się jednak, że w tak bliskiej odległości czasowej i terytorialnej byłoby to możliwe. No to może wynika to z różnicy jakości służby zdrowia pomiędzy tymi krajami? Bez wątpienia służba zdrowia stoi na wyższym poziomie w Niemczech niż we Włoszech ? ale nie jest lepsza od włoskiej aż czterdziestokrotnie i nawet Niemcy nie potrafią powstrzymywać śmierci. No to może do włoskich szpitali zgłaszają się zarażeni, którzy są w cięższym stanie niż w Niemczech. Ten argument również wydaje mi się wątpliwy, bo nie widzę powodu, aby wirus wybierał swoje ofiary we Włoszech inaczej niż w Niemczech. W takim razie jak wytłumaczyć tę różnicę?
Ja widzę tylko jedno wytłumaczenie. Niemcy podają liczby zgonów spowodowanych koronawirusem, a Włosi liczby zgonów osób, które miały koronawirusa. Innymi słowy w Niemczech umarło więcej osób zarażonych koronowirusem niż to zostało podane, ale Niemcy podają liczbę zmarłych tylko tych, dla których przyczyną był koronawirus, a nie inne schorzenia. A Włosi podają liczbę osób, które w momencie śmierci miały koronawirusa. To zasadnicza różnica, prawda? Warto zwrócić uwagę, że podobnie jak Włosi raportuje Sudan, Gujana, Gwatemala, San Marino i Algieria. A podobnie jak Niemcy: Portugalia, Austria i Norwegia. To oczywiście wyłącznie moja hipoteza. Informacji jej potwierdzającej nie udało mi się nigdzie znaleźć.
Rodzi się zatem pytanie: jaka jest rzeczywista śmiertelność koronawirusa ? taka jak raportują Niemcy ? 0.2%, czy taka jaką raportują Włosi ? 8%. To jest kluczowa sprawa. Gdyby ta śmiertelność była na poziomie wskaźnika niemieckiego, to ja bym uznał, że nie mamy do czynienia z pandemią, tylko zwykłą grypa. Jeśli jednak prawdziwa śmiertelność byłaby na poziomie włoskim, czyli 8% zarażonych umrze ? to mamy jako świat prawdziwy problem.
Warto też zauważyć, że na początku marca szef WHO podał cztery różnice pomiędzy grypą, a koronawirusem. Pierwsza różnica, według szefa WHO, polega na tym że grypa się łatwiej rozprzestrzenia, druga, ze koronawirus ma cięższy przebieg, trzecia, że śmiertelność korona wirusa to 3.4%, a grypy poniżej 1% i czwarta wreszcie, że rządy i media mają inne podejście do obu chorób. Sprawdziłem skąd wzięła się liczba 3.4%. Była to liczba wynikająca z zaraportowanych przez kraje świata liczby zgonów podzielona przez liczbę zarażonych. Na dziś liczba ta wynosi 4,04%. Czy ona odzwierciedla prawdziwą śmiertelność tej choroby. Śmiem twierdzić, że nie.
RB, 2020-03-18
|
|